5 lipca 2017

Kraniec świadomości ("To, co nam zostaje" Sally Hepworth)

"To, co nam zostaje" Sally Hepworth
wyd. Filia
rok: 2016
str. 546
Ocena: 4,5/6



Czasem mam ochotę być odrobinę nostalgiczna. Powspominać. Podumać. Pogdybać. Zwykle właśnie w takich momentach decyduję się na powieści, po które niekoniecznie sięgnęłabym w normalnych warunkach. Tak właśnie do moich rąk trafiła pozycja Sally Hepworth zatytułowana To, co nam zostaje. Podczas lektury problemem stał się dla mnie czas, którego niestety nie miałam, by ponownie trafić na ten nostalgiczny nastrój, dzięki któremu poczułabym ponownie ten nastrój. Czy to wpłynęło na mój odbiór tej lektury? O tym więcej poniżej.

Eve Bennett ma problem. W sumie to ma sporo problemów, ale jeden jest naglący. Musi wylegitymować się adresem z pobliża szkoły, do której uczęszcza jej córka. Jeszcze kilka miesięcy temu kobieta nie kłopotała się takimi błahostkami, ale wiele w jej życiu się zmieniło. Jej mąż okazał się być przestępcą. Do tego okazał się być również tchórzem, bo zaraz po przyznaniu się do wszystkiego żonie, odebrał sobie życie. Eve została więc sama z winą, jaką obarczono ją za przewinienia ukochanego. Wszechobecna nagonka nie tylko jej nie pomagała, ale i wprowadzała w stan zdołowania. Musiała pilnie wyprowadzić się z domu, który przestał być jej ostoją. Musiała znaleźć pracę, której nie miała od lat, by móc utrzymać siebie i córkę. I ta praca musiała być w zasięgu szkoły Clemmy, by czasem nie musiała jej przenosić i odcinać od koleżanek i kolegów. Z wykształcenia, i to dość dobrego, jest kucharzem. Może poszukać pracy w restauracji. Ale tam pracuje się głównie wieczorami, a wtedy musi zajmować się dzieckiem. Kiedy więc trafia na ogłoszenie z Rosalind House, dość nietypowego ośrodka dla ludzi z demencją, wie, że ta praca będzie idealnym rozwiązaniem. Oczywiście, jeśli ją dostanie. I jeśli później w niej przetrwa, bo to, wbrew pozorom, wcale nie będzie takie proste.

Kiedy rozpoczynałam lekturę mój nastrój bynajmniej nie był melancholijny. Gdy lektura już trwała, nie miałam wyjścia i sama się odrobinę w ten nastrój wprawiłam. Tyle, że niezupełnie mi się to podobało. Nie mówię, że książka mi się nie podobała, co to, to nie. Ale trudno było mi przez nią przebrnąć. Szczególnie psychicznie, bo prosta nie była. Wręcz przeciwnie, była dość przytłaczająca, a do tego miejscami dość poplątana. Wielokrotna narracja pierwszoosobowa co prawda umożliwia poznanie historii z punktu widzenia wielu osób, ale do tego autorka dodała przejścia w czasie. Często trudno było mi się odnaleźć w tym co jest teraz, a tym, co było kiedyś. No i wciąż się zastanawiałam, co będzie kiedyś. Dla mnie delikatnie psychodeliczne. Do tego każde rozpoczęcie na nowo lektury bardzo mnie dołowało, przez co czytanie tej książki zajęło mi dość sporo czasu.

Nie zrozumcie mnie źle, uważam, że To, co nam zostaje to bardzo dobra książka. Ale chyba nie dla mnie, a na pewno nie w tym momencie mojego życia. Cieszę się, że udało mi się skończyć lekturę, ale już nie z tego, że dzielę się z wami tą opinią. Pewnie gdybym ją przeczytała kilka miesięcy temu to jej odbiór przeze mnie byłby zupełnie inny. Szkoda, że wtedy nie miałam takiej możliwości. Liczę, że u was ta książka wpasuje się lepiej w wasz nastrój. Bo to naprawdę piękna ale i trudna historia. Zachęcam.

Sil


1 komentarz:

  1. Na pewno sięgnę po tę książkę, bo jej tematyka wydaje mi się interesująca, ale na pewno zrobię to w odpowiednim momencie, aby odebrać ją tak, jakbym tego chciała.

    OdpowiedzUsuń